Spontaniczny biwak

Sama idea biwaku narodziła się już jakiś czas temu, lecz dopiero rozmowa z pewnym druhem stała się dla mnie taką ostrą motywacją do zorganizowani czegoś dla młodszych harcerzy.

Ostatnio były jedynie wyjazdy starszej grupy drużyny, a dlaczego ci młodsi mają być z tego powodu poszkodowani?
Szczerze powiedziawszy, to była spontaniczna decyzja – gdzie, kiedy, nawet długo nad tym nie myślałam i chyba wielu spraw nie przemyślałam do końca.

Karolina była pierwszą osobą, której o tym powiedziałam, a było to 2 tyg. przed biwakiem. Od razu ustaliłyśmy, że idą harcerze do lat 13 + zastępowi, no i oczywiście ja i Karolina. I tak czas sobie leciał… aż przyszedł piątek. Nie specjalnie się tym stresowałam, gdyż byłam przekonana, że wszystko jest w idealnym porządku. Jednak tutaj się przeliczyłam, na horyzoncie pojawiły się pewne komplikacje.


Okazało się, że nie mamy pełnoletniego opiekuna (:-(buu mi jeszcze troszkę brakuje), a miałam wizję, aby zostać na noc, dzieciaki były wręcz tym podekscytowane… Tylko bez paniki… Tak naprawdę, to nie było nawet o co, a to dlatego, że „miałam dobrze współpracujących rodziców” tak, że można powiedzieć, że cały czas czuwał nad nami ktoś dorosły, zresztą Mirek też nie pozostał w tej sytuacji obojętny… W końcu to nie średniowiecze i posiadamy telefony:-)

Kolejna przeszkoda, jak biwak harcerski, to nie będziemy spać w domkach ani jakiś tam bajerach, tylko w szałasach, albo pod gołym niebem. Mi osobiście podoba się ten drugi pomysł, ale ja już mam swoje szalone latka, czego nie można powiedzieć o 11 latkach (a takich było najwięcej). Jak zresztą spać na Górze Lotnika (to tutaj byliśmy) jak jest maj i noce wyjątkowo chłodne… To się nie spodobało niektórym rodzicom. Jak to przemyślałam głębiej i na spokojnie, to jestem skłonna się z tym zgodzić. Taka noc mogłaby się dla niektórych odbić na zdrowiu. Co nie było celem tego biwaku. W toku piątkowych przygotowań wyszła kolejna sprawa, otóż większość uczestników w niedzielę miała mieć rocznicę I Komunii Św. Fatalnie, przez chwilkę zwątpiłam, czy w ogóle przyjdzie ktokolwiek, nawet nastawiłam się na obecność 3 osób.
Sobota, 29/05/2004, godz. 17:00. Spotkałam się z harcerzami (i ich rodzicami) w Michalinie na przystanku, skąd był wymarsz. Ku mojemu zdziwieniu oprzy6było aż 9 harcerzy + 3 osoby (powiedzmy) kadry.
Ruszyliśmy ku Górze Lotnika. Już po drodze niektórzy zaczęli ciut „świrować” – to dlatego, że byli to zupełnie nowi ludzie, którzy są naszym nowym nabytkiem w drużynie i nie do końca jeszcze opanowali odpowiednie zachowania, idei i wartości, jakie niesie za sobą harcerstwo. Tak naprawdę byłam tam najstarsza i to na mnie spoczywał odpowiedzialność nad całą grupą.


Grunt, to się nie stresować i nie poddawać się drobnym przeciwnościom.
Po krótkiej wędrówce i kilku przygodach dotarliśmy na miejsce. Krótkie rozporządzenie i wszyscy zabrali się do zbierania chrustu. Znosiliśmy wszystko, co mogłoby się nadawać na ognisko, a Karolina zadbała już o odpowiednią jego oprawę.
Trwało to może z 1,5 godzinki. W międzyczasie zdążyliśmy przeprowadzić jeszcze kilka gier i zabaw a także przygotować sobie niezbędne akcesoria na ognisko (czyt. kijki do kiełbasek).
Gdy już wszystko było gotowe i mieliśmy wyruszać na krótki spacer – inspekcja(!) Wpadli moi rodzice… Oszczędzę szczegółów 🙂
Tanecznym krokiem ruszyliśmy… pod pomnik, upamiętniający katastrofę lotniczą z okresu II wojny światowej (właśnie w tym miejscu zginął Bohater naszego Szczepu). Chcieliśmy pokazać to miejsce naszym nowym harcerzom i zaszczepić w nich szacunek do niego.

Także tam odbyło się krótkie przeszkolenie z musztry… Uwierzcie mi, że to było konieczne.
Gdy wróciliśmy nastąpiła chyba dla wszystkich długo oczekiwana chwila – ognisko zapłonęło. Utworzyliśmy wokół niego krąg, trzymając kurczowo kiełbaski na wcześniej przygotowanych kijkach. Z niecierpliwością oczekując, aż będą gotowe. Po posiłku oddaliliśmy się od ogniska, aby oddać się zabawom 🙂 Trwało one dość długo, gdy powolutku zaczęliśmy opadać z sił ponownie wróciliśmy do ogniska…

Kuba „wziął gitarę i zaczął na niej grać” – zupełnie jak w piosence 🙂 Postanowiliśmy wspólnymi siłami nauczyć nowych harcerzy chociaż jednej piosenki ogniskowej, zapewne domyślacie się, że było to „Płonie ognisko i szumią knieje”.
Na Górze Lotnika poza nami było jeszcze 3 chłopaków. Na oko trochę starszych od nas… Przyglądali się naszym zabawom ale nie wyglądali groźnie, dlatego nie obawialiśmy się ich.
Po 21 przyszedł czas na długo oczekiwane SZTABY. Chłopaki , którzy nas obserwowali podeszli do nas w miedzy czasie. Zabawa trwała długo… Gdy się znudziliśmy wróciliśmy do ogniska i tam też się trochę powyłupialiśmy.
Byłam pod wielkim wrażeniem zachowaniem tej trójki, na ogół słyszy się dziwne komentarze, słowa krytyki, a tu, takie miłe zaskoczenie:-)

Nawet nie zauważyliśmy nawet jak czas nam zleciał. W końcu nadeszła godzina 23:20. 10 minut później miał przyjechać mój tata, aby odwieść najmłodszych harcerzy. Postanowiliśmy zakończyć ten dzień i to spotkanie w równie wyjątkowy sposób jak i ono trwało. Stanęliśmy w kręgu i po odśpiewaniu obrzędowych pieśni, pożegnaliśmy się, zmęczeni po tym pełnym wrażeń dniu ..
W końcu nadjechał mój tata. Wsadziliśmy młodszych do samochodu. Ja, Kuba, Karolina i Michał i ta trójka przesympatycznych chłopaków chwile jeszcze siedzieliśmy na Górze, parząc jak dogasa ognisko.
Następnie udaliśmy się wolnym spacerkiem do domu ..

Tym miłym spacerem pod gwiazdami zakończyliśmy ten niezwykły , dzień pełen wrażeń…

Patrycja