Palmiry 2004

Tłok był niemożliwy. Warunki – hardcore’owe ( jak określiła uOwca). Ale przecież przemierzanie Warszawy wszerz ze stertą plecaków na nogach, kolanach, rękach, głowach?, bycie przygniecionym jakąś gitarą lub zbieranie z podłogi autobusu zniczy, które wysypały się z siatki, gdy ta „jakimś cudem” przerwała się w najmniej odpowiednim momencie, też ma swoje uroki. Czytaj dalej…



Czas ruszyć w drogę…jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie….i idziemy.


„O nieee. Znów te Palmiry…który to już raz?!”


„A ja tam się cieszę”


„My też!!!”


„Przytullll…”


Jagooda napadł głód i postanowił zdobyć coś do jedzonka. „Haha… mam jedzonko! Jestem górą! Nie oddam go nikomu!”


„Mielonka aż palce lizać.”


„…mniami!!”


„Tam też jest JEDZONKO!!!”


LEŚNI prezentują swoje pikne koszulki…ale po minie Jagooda widać że wolałby jeszcze trochę pojeść. „Tam naprawdę było jedzonko.”


Czas ruszyć dalej w drogę…


…podziwiać piękne widoki….


…i udawać drzewo, aby nie oberwać szyszką.


Na miejscu…


…trzy ogromne krzyże…


…wybijały się z jesiennego lasu.



„Węsz w szyku!!!”


Na polance, jak co roku, czekała na nas pyszna grochówka i zimna herbatka.


W tym roku o dziwo dodawane były frytki – całkiem darmo.


Jednak nie wszyscy byli zadowoleni z dodatków do zupki.


Hmm… LEŚNI.


Gratisowe frytki jednak niektórym zaszkodziły.


I to nawet bardzo. Objawy dziwnej choroby na którą zapadła część osobników: wywieszony język, szeroko otwarte oczy…


…i jakieś zwidy…”Czyżby to był Adam Małysz?”


„A ja jestem zdrowy i nic mi nie dolega”


Taaa… nic a nic 🙂


Foto & opisy: Agata Brzezińska, 3 DH „ZAWISZACY”